Translate

sobota, listopada 20, 2010

Zakupy

A więc. Młody dzielnie wszyskich prosił, by wrzucili grosz do jego skarbonki. No i nazbierał w końcu... Wczoraj odbyło się komisyjne liczenie - ponad 60 zeta. Ten pieniądz zdobyczny miał być przeznaczony na składaka (to samochód do składania). A więc dziś ogarnęliśmy nasze M (ja i Młody), ruszyliśmy z pomocą środków lokomocji do marketu, który sprzedażą zabawek też się para. Kupiliśmy to i owo i na koniec ruszyliśmy w krainę zabawek. A było co oglądać - w końcu święta idą. Znaleźliśmy składaka. Mama musiała dorzuć Młodemu trochę grosza, no ale niech tam. No i stoimy w kolejce do kasy. Młody trzyma składaka. Pani z kasy się pyta, co on tak ściska. Młody jak zwykle w takich sytuacjach bąknął - składaka. Ciekawe, czy Pani wogóle wie, co to jest? Ja, gdyby nie Młody też bym nie wiedziała. Za nami stoi sobie starsza zakonnica. Pełen przekrój społeczeństwa mamy. No i Pani naliczyła wszystko, ja wtajemniczam ją w sprawę skarbonki. Wyciągam woreczek z mojej torby z monetami Młodego. Pani z kasy chętnie liczy i Młodego chwali, że był taki dzielny. A zakonnica za nami sapie na głos i mówi, że mogła iść do innej kasy. Genralnie słychać niezadowolenie. Na to Pani z kasy - wydawało by się, że siostra powinna dawać nam przykład, jak wychowywać dzieci, a jest zupełnie inaczej. Siostra nic. Ja się odwróciłam i dodałam - siostro nie dziwię się, że społeczeństwo ma taki stosunek do kościoła, ja do dziś miałam inny. I tyle. No zagotowałam się w środku, jak nic.

poniedziałek, listopada 08, 2010

Jesień puka...

W sercu, w głowie jesiennie. Młody odpukać na razie zdrowy (poza pawiami we Wszystkich Świętych) to na razie ok, generalnie. Byłam z Młodym u larygologa (wizyta 90 zeta trwająca 5 minut, 10 z wypełniem papierów), który stwierdził, że Młody ma trzeci migdał i trzeba go wyciąć. Tego się nie spodziewałam (myślałam, że jakieś zatoki boczne), a tu masz migdał. Zbił mnie z tropu lekarz. Każdy dzień niesie coś nowego. Także Młody został wpisany w kolejkę na zabieg - czas oczekiwania ok. roku. Może i dobrze, bo ja jestem pełna pytań i wątpliwości. Trzeba oglądać tego migdała, czy rośnie, czy nie. W wieku ok. 5-6 lat powinien zanikać. Poczytałam trochę w necie artykułów migdałowych i wniosek jeden - różne opinie nt. zabiegu usuwania migadała. Także wyciągnę od pediatry jeszcze skierowanie do laryngologa, by iść na wizytę, którą sfinansuje NFZ.
Co poza tym? Firma chłopa przyprawia mnie o bóle brzucha. Raz pod górę, innym razem z górki. Stresu co nie miara. Dzięki Bogu, że pracuje, bo mamy z czego żyć. I kręci się jakoś. No i trochę anegdot przedszkolnych na koniec. Młody mój chodzi do przedszkola, jak wiecie. Odbieram go ok. 16.40 - zwykle są grupy łączone. Ostatnio jak go odbierałam to Pani do mnie z obcej grupy, w której Młody rezydował, powiedziała, ze myślała, że to dziewczyna, gdyż... Zagadnęła dwójkę dzieci, które stały do niej tyłem. A Wy dziewczynki jak macie na imię? Na to mój Młody się odwraca i mówi - to jest Julka, a ja mam na imię M ....
No i tak naprawdę na zakończenie. Dziś w szatni Julka wyznała miłość mojemu Młodemu. Dacie wiarę?????

poniedziałek, listopada 01, 2010

Praca a satysfakcja

Wczoraj z Młodym bawię się i toczę rozmowy w trakcie. No i doszliśmy do kwestii komputerów. Młody jest fanem komputera - lubi grać na komputrze w Toma i Jerrego (Jerry je serki). Oczywiście mama ogranicza granie, bo w przeciwnym razie cały dzień Młody spędziłby przy kompie. Przechodząc do sedna, Młody mnie pyta - mama, a co ty robisz w pracy? Ja na to - robię różne rzeczy na komputerze. I w tym momencie zdałam sobie sprawę, że moja praca jest miałka, bez większej wartości. Robię coś na komputerze - jestem takim trybikiem w tej całej machinie firmy. Trybik zawiedzie, to wymienią go na inny (nie tak dosłownie, bo to nie korporacja). Praca daje mi radość, satysfakcję nie. A to dwie różne wartości. I tak myślę sobie - czas szukać czegoś dla siebie, czegoś nowego, co będzie takim moim światem. Mhmm. Nie jest to łatwe, przyznacie. Jestem świadoma też tego, że ja pracy potrzebuje jak powietrza. Primo - praca jest środkiem do życia, do spełnienia tych małych i większych prawatnych marzeń. Secundo - tak się w tej pracy zatracam, że nie mam czasu pomyśleć o sobie, czego ja tak naprawdę pragnę, co chciałabym robić. Teraz chyba dobrze, z perpektywy czasu będzie gorzej. Będę zgorzkniałym urzędasem.
A u nas? Młody zaziębiony był długo, ja trochę w pracy, trochę w domu. A dzisiaj rano rotawirus go ustrzelił (wydaje się, że wersja light, ale zawsze). Grasuje taki w naszym mieście. Także na groby nie ruszamy. Siedzimy w domku. A jutro zobaczymy??? Praca i przedszkole? A może dom i dom.